Moje życie

Porzuciłam gdzieś wszelkie marzenia i dziecięcą naiwność. Wówczas świat stał się szary, ponury i pusty. To co kiedyś miało dla mnie ogromną wartość, wprawiało mnie w zachwyt, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Szczerze nie wiem po co mi to było… Życie za wszelką cenę! Chciałam być szczęśliwa, a tymczasem każdego dnia spadałam w dół, aż z impetem uderzyłam o ziemię. To co miało mnie uskrzydlać, zabija mnie.

Kiedy miałam zaledwie czternaście lat zachorowałam. Dotknęła mnie nie jedna lecz dwie choroby. Pierwsza z nich dotyczyła sfery duchowej, psychologicznej. Pojawiła się nerwica z napadami lęku panicznego. Z kolei druga dotykała ciała, jej najwrażliwszej struktury, jaką są oczy. Z dnia na dzień widziałam coraz gorzej, wzrok przykrywały czarne wstęgi. Liczne badania, wizyty u lekarzy i pobyty w szpitalach pozwoliły postawić diagnozę, zapalenie błony naczyniowej z wylewami krwi do ciałka szklistego. Te dwa przeżycia, traumatyczne wydarzenia zmieniły moje spojrzenie na otaczający mnie świat.

Zamknęłam się w sobie, w moim świecie panował strach i pustka. Choroba przygniatała mnie swoim ciężarem, a ja w niej tkwiłam przez długi czas. Otaczała mnie ciemność niczym jedna z najczarniejszych nocy. Czułam się zbędna, odtrącona i oszukana. Bałam się ludzi, byłam niesamowicie nieśmiała, schowana gdzieś głęboko w siebie, wycofana. Nie miałam znajomych ani żadnych przyjaciół. Nie zapraszałam nikogo do domu, było mi zwyczajnie w świecie wstyd.  Byłam sama. Zawsze sama. W swoim własnym świecie – książek, marzeń, ideałów!

Kolejne lata mijały mi w samotności. Robiłam wszystko, żeby chociaż w najmniejszym stopniu zaimponować mojemu wymagającemu Ojcu, ale również rówieśnikom, stać się wartościowym człowiekiem mającym prawo do życia. Co roku przychodziłam z nagrodą za bardzo dobre wyniki w nauce, starałam się robić wszystko najlepiej jak potrafiłam, wygrywać konkursy… ale zawsze było za mało!

Koszmarem był dla mnie ostatni rok liceum, przygotowanie do matury i do dyplomu z malarstwa. Wtedy musiałam sobie radzić sama. Wracałam do domu i nie było nic, tylko ogromna pustka. Mama ciągle pracowała, Taty zaś nigdy nie było w domu. Cały ten czas czułam się odcięta od wszystkich, od świata, wyizolowana. Pozbawiona jakichkolwiek kontaktów, rozmowy, byłam cholernie samotna. Był to dla mnie ważny czas, ale w  tym istotnym momencie nie było niczego – miłego słowa, wsparcia czy opieki. Została mi bezradność i ogromny strach.

Wróciła nerwica, przyciszona przez pewien czas obudziła się niezwykle potężna i silna. Wtedy czułam, że lepiej byłoby umrzeć, po prostu odejść, żeby nie zawadzać, żeby zupełnie nie czuć i przypominać sobie upokorzeń oraz bolących wspomnień. Kiedy przeszłam pierwszy epizod napadu lęku panicznego, to były najgorsze doświadczenia w moim życiu. Pełne ataki paniki to jak przejście przez piekło.

Nie mogę w nocy spać. Godzinami leżę w łóżku i analizuję swoje dotychczasowe życie. Gdzieś obok po cichu marzę, by wreszcie spotkało mnie coś dobrego! Mój smutek jest jak ocean – głęboki, ciemny i większy od nas wszystkich. Zaś ból jest jak złodziej w nocy! Ciężko mi jest pogodzić się z tym, że moi najbliżsi są tak bardzo fałszywymi i zakłamanymi osobami, manipulującymi na każdym kroku. Jedyne co im doskonale wychodzi to kłamanie oraz obgadywanie siebie nawzajem. Nie ufam im już. Nie są częścią mojej rodziny. Jestem zupełnie sama!

Największy żal mam do bliźniaczej siostry, Moniki. Osoba, która powinna być mi najbardziej bliska jest moim przekleństwem. Pomagałam jej na ile potrafiłam i na ile pozwalał mój stan zdrowia. Wspierałam w liceum, dawałam oparcie podczas studiów, a nawet napisałam za nią pracę magisterską. Dostała ode mnie znacznie więcej niż na to zasługiwała. Tak wiele razy mnie zawiodła, skrzywdziła, doprowadziła do płaczu… Uwiodła i przespała się z bliską dla mnie osobą, okradła mnie z godności, zostawiła bez środków do życia, upokorzyła. Wybaczałam, zawsze wybaczałam. W moim domu było dla niej miejsce, jednak zmarnowała swoją szanse.

Bardzo chciałam kochać! Pomimo ogromu uczuć w moim sercu, nigdy się tego nie nauczyłam. Za każdym razem robiłam coś źle – patrzyłam, interpretowałam, mówiłam, albo po prostu nie mówiłam nic. Byłam zbyt słaba, a także w jakimś sensie wybrakowana, ponieważ w pewnym momencie poczułam, że zabrakło we mnie czegoś czego potrzebuje człowiek, aby kochać dobrze, aby robić to całą sobą. Zapłaciłam wysoką cenę za kilka złych życiowych wyborów. To mnie przygniotło!

Zauważyłam, że bardzo mocno zazdroszczę ludziom naprawdę wielu rzeczy, przez co bezustannie mam poczucie, że moje życie jest niepełne i zwyczajnie gorsze. Każdy wokół mnie ma lepiej! Ludzie mają fajne pomysły na swoje życie, cudowne i piękne pasje, posiadają kochającą rodzinę i wspaniałe dzieci, wszystko im się dobrze układa, a głowa tryska od fantastycznych pomysłów. Tylko ja jestem jakaś taka szara i nijaka, taka mało warta i wszystko idzie mi pod górkę!

Zajrzałam w głąb siebie i przeraziłam się, gdyż zobaczyłam jedynie pustkę. Ciągle patrzę wstecz i… pojawiają się łzy, cierpienie, ogromne poczucie krzywdy, gdzieś obok tęsknota mieszająca się z nienawiścią. Każdy kolejny dzień przynosi palący ból, który zabiera mi wiarę we własne możliwości, radość i nadzieję. Jestem głupią, bardzo naiwną i zagubioną dziewczynką, która chciała tylko kochać i być kochana.

Słowa niczego nie zmienią, nie cofną czasu, niczego nie naprawią, nie dadzą nowego życia, nie wymażą pamięci… Tak wygląda życie. Jesteśmy liśćmi targanymi przez wiatr… żyjemy gwałtownie, umieramy nagle, niespodziewanie, szybko. Poza bólem nic po mnie nie zostanie. Zabieram ze sobą bagaż, który z każdym dniem stawał się coraz cięższy. Przegrałam! Przegrałam swoją walkę.

.