Porzuciłam gdzieś marzenia i dziecięcą naiwność. Wówczas świat stał się szary, ponury i pusty. To co kiedyś miało dla mnie ogromną wartość, wprawiało mnie w zachwyt, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nigdy jednak nie porzuciłam marzeń dotyczących malarstwa. Chciałam spacerować długimi korytarzami szkół artystycznych. Czuć zapach unoszącej się w powietrzu terpentyny i farb. Oglądać, podziwiać obrazy znanych artystów, analizować je, rozbierać kawałek po kawałku i dochodzić prawdy. Pragnęłam mieć swojego mistrza, który mnie poprowadzi, uczyni człowiekiem lepszym o pięknej, wrażliwej duszy.
Kiedy miałam zaledwie czternaście lat zachorowałam. Dotknęła mnie nie jedna lecz dwie choroby. Pierwsza z nich dotyczyła sfery duchowej, psychologicznej. Pojawiła się nerwica z napadami lęku panicznego. Z kolei druga dotykała ciała, jej najwrażliwszej struktury, jaką są oczy. Z dnia na dzień widziałam coraz gorzej, wzrok przykrywały czarne wstęgi, niczym czarny tusz rozlany na powierzchnię wody. Liczne badania, wizyty u lekarzy i pobyty w szpitalach pozwoliły postawić diagnozę, zapalenie błony naczyniowej z wylewami krwi do ciałka szklistego. Te dwa przeżycia, traumatyczne wydarzenia zmieniły moje spojrzenie na otaczający mnie świat.
Zamknęłam się w sobie, w moim świecie panował strach i pustka. Coraz rzadziej sięgałam po materiały malarskie, nie chciałam malować, rysować, tworzyć. Matka zachęcała mnie do dalszej nauki, kupowała książki o technikach artystycznych, albumy z pięknymi fotografiami najwspanialszych obrazów znanych malarzy. To wszystko rzucałam w kąt, siedziałam i czekałam kiedy życie pozbawi mnie wzroku. Choroba przygniatała mnie swoim ciężarem, a ja w niej tkwiłam przez długi czas. Otaczała mnie ciemność niczym jedna z najczarniejszych nocy. Czułam się zbędna, odtrącona i oszukana.
Historia malarstwa niesie ze sobą wielu wybitnych twórców, których nazwiska nie zawsze są znane ze względu na kunszt artystyczny jaki prezentowali. Wielu z nich znamy poprzez ich tragiczne i często zawiłe historie życiowe, problemy chorobowe z jakimi musieli się zmagać, czy też ze względu na liczne skandale i romanse w jakie się wdawali. Problemy i wszelkie ograniczenia zdrowotne stawały się w wielu przypadkach źródłem inspiracji, główną siłą sprawczą w ich twórczości. Bardzo często oddanie się sztuce było pewnego rodzaju sprzeciwem wobec trudnej rzeczywistości. Niestety zdarzało się tak, iż sztuka była formą ucieczki, która z kolei stawała się drogą bez powrotu.
Reumatoidalne zapalenie stawów, to choroba z którą zmagał się jeden z przedstawicieli impresjonizmu, August Renoir. Pomimo tego, że rozwijający się reumatyzm poważnie ograniczał jego możliwości ruchowe, artysta za wszelką cenę chciał dalej tworzyć gdyż malarstwo dla niego było największą wartością. Ogromną trudność sprawiały artyście zrośnięte kości stawowe w prawym ramieniu oraz znaczne zniekształcenie obydwu dłoni. Malarz nie poddał się, wtedy znalazł nowy sposób, aby móc dalej malować. Zaczął używać pędzla, który bezpośrednio przymocował do swojego ramienia. Ponadto miał do dyspozycji specjalny mechanizm, dzięki któremu płótna przesuwały się pod jego zdeformowane dłonie. Czyniło to pomoc, dzięki której mógł malować obrazy w dużych rozmiarach.
Cloude Monet, czołowy przedstawiciel impresjonizmu, już od najmłodszych lat cierpiał na krótkowzroczność. Z czasem u artysty rozwinęła się również zaćma. Choroby wzroku znacznie utrudniały mu pracę malarską. Artysta spostrzegł pogorszenie wzroku podczas jednej z wypraw do Wenecji. Pewnego dnia całkowicie oddany twórczej pracy, zauważył, że ma ogromny problem z dobraniem kolorów do nowego obrazu, nad którym obecnie pracował. Nie był w stanie odnaleźć ich na swojej malarskiej palecie. Choroba postępowała, świat widziany przez malarza z każdym dniem wydawał się coraz bardziej rozmyty i pozbawiony koloru, jakby oglądał go zza zaparowanej szyby. W listach do przyjaciół żalił się, iż kolory, które widzi nie są nasycone jak dawniej, a jego oczy dostrzegają wyłącznie barwy ciepłe.[1] Na jego płótnach krawędzie przedmiotów są zatarte, zlewają się ze sobą, przestrzeń jest spłycona ze względu na brak większego zainteresowania artysty perspektywą.
„Malował to co nieuchwytne: iskrzenie światła, błysk wody, przezroczystość powietrza, drżenie liści (…) Odtwarzać pragnął słońce, zimno, wiatr, mgłę – a były to dążenia zupełnie nowe, mające wartości rewelacji.”[2]
Choroby oczu z jakimi zmagał się malarz, w dużej mierze przyczyniły się do stylu, w jakim powstawało jego malarstwo, dlatego też można się dopatrywać wyłącznie zabiegów artystycznych. Z tego względu w momencie poznania przeciwności zdrowotnych wybitnego przedstawiciela impresjonizmu, teoria ta nabiera nowego znaczenia.
„Pierwsze odczucie widza – to wrażenie świetlistości, lekkości, nieuchwytnego nastroju (…). Bo też celem artysty jest utrwalenie przelotnego, chwilowego wrażenia światła i barwy w ich wzajemnej współzależności. (…) W sensie fizjologii widzenia jest to więc swoisty obiektywizm, ale równocześnie jest to wrażenie odbierane przede wszystkim jednym zmysłem, jakby w wyizolowaniu od całokształtu wiedzy o świecie, które zdobywamy przecież wszystkimi zmysłami i poznajemy w długim procesie czasowym.”[3]
Natomiast hiszpański artysta epoki romantyzmu, Francisco Goya y Lucientes, malarz i grafik, w swojej twórczości charakteryzował się niezwykłą wrażliwością. Początkowo w jego pracach widoczny był wyraźny wpływ rokoka przejawiający się w między innymi w obrazach Sprzedawca porcelany (rys.1), Maja naga (rys.2) i Maja ubrana (rys.3). Ze względu na postępującą chorobę, jaką była stopniowa utrata słuchu, artysta coraz bardziej zaczął izolować się od otoczenia. Z każdym dniem sztuka Goi nabierała zupełnie nowego wyrazu, stała się dosadna i dramatyczna. Artysta przepełniony tragicznym doświadczeniem tworzył obrazy o charakterze osobistego zapisu własnych emocji, uczuć czy lęków. Wizje artysty znalazły swoje źródło w bezpośrednim przeżywaniu otaczającej rzeczywistości, wypełnionej niekontrolowanymi pragnieniami, marzeniami, obsesjami czy niepokojami.[4]
W pracy Gdy rozum śpi, budzą się potwory (rys.4) artysta tworzył przeszywającą na wskroś widza atmosferę grozy, bólu i osaczenia. Z panującego półmroku wyłaniają się z jego myśli, snów, koszmarów nocnych, prawdopodobnie trudnej do przyjęcia przestrzeni życiowej, zjawy, nieznane kształty nocnych zwierząt. W tej grafice czuje się bardzo osobistą autobiograficzną refleksję samego artysty. Przedstawienie mogłoby być metaforą trudnej sytuacji artysty, któremu przyszło istnieć w ciągłym napięciu i strachu. Napięcie to mogło być spowodowane prawdopodobnie sztuką, jaką uprawiał artysta, często zbyt śmiałą w przedstawieniu, ale też było wyrazem jego własnych wewnętrznych lęków zrodzonych w wyniku pogłębiającej się w znacznym stopniu trwałej głuchoty i związanego z nią wycofania z otoczenia.[5]
„Nieznająca hamulców wyobraźnia Goi zaludnia świat postaciami potworów: wampiry i harpie wysysają krew z ludu, zaciemniają niebo potężnymi skrzydłami, stada czarownic unoszą się nad ziemią. (…) Był ekspresjonistą znajdującym w formie artystycznej ekwiwalent najmocniejszych, osobistych przeżyć i doznań: lęku, samotności, bólu. Był realistą obrazującym rzeczywistość rzeczowo, zgodnie z widzeniem i wiedzą. Był także nadrealista sięgającym w sferę podświadomości, wizjonerem, fantastą, karykaturzystą.”[6]
Chwilami byłam jak Ci wielcy artyści, zmagająca się z chorobami, trudnościami życiowymi, zamknięta w swoich czterech ścianach, samotna, pozbawiona rodzinnego wsparcia. Chciałam walczyć. Dałam sobie szansę i postanowiłam nauczyć się malować, aby w chwili utraty wzroku mieć przeświadczenie, że coś udało mi się osiągnąć. Zaczęłam malować, każdego dnia pilniej. Wychodziło to różnie, raz lepiej a raz gorzej. Pomimo wyobcowania czułam, że zaczynam nad tym panować. Kiedy malowałam przenosiłam się w swój własny świat. Świat ten był doskonały i dobry. Pomimo choroby, mój wzrok nadal reagował szybko jak dawniej, na przedmioty, kształty a nawet na zdarzenia banalne. To wszystko co dostrzegałam było zaledwie ułomkami rzeczywistości.
W ciemnawym pokoju, pozbawionym prawie całkowicie dziennego światła, wśród panującego bałaganu i kurzu, zwykłych przedmiotów, powstawała sztuka. Bardzo często spieszyłam się na tyle, że nawet przybory malarskie były w nieładzie. Porozrzucane stosy papierów, całe arkusze papieru, słoiki ustawiane grupowo, pędzle i rozsypane ołówki czy kredki. Wówczas pogrążałam się w pracę coraz bardziej, uspokajałam się kiedy kolejno barwy rozkładały się na płótnie. Malowałam do ciemnej nocy. Lubiłam szczególnie ten czas kiedy domownicy już spali. Wtedy dom pogrążał się w całkowitej ciszy, ciszy momentami tak głośnej, aż bolały uszy. Bywało, że sam proces twórczy trwał dłużej, aż za oknem pojawiało się powolne świtanie. Przychodził moment jakiegoś uciszenia, wewnętrznego ukojenia.
Niekiedy wzburzona siadałam i próbowałam malować. Nie wychodziło. Powstawały obrazy przypominające okrutne, wzburzone morze, paleta barwna była brudna. Szarości, czernie i brązy. Poddawałam się… jednak później znowu wielkie folie rozkładałam na podłodze, na stole, uważałam, żeby nic się nie pobrudziło. Sztaluga zawsze była przygotowana, zapraszała, aby przy niej usiąść. Materiały malarskie stawiały opór. Dopadała mnie bolesna prawda. Przekonanie, że to czego pragnę, nie bierze mnie samej w rachubę, a nawet to, że jestem śmieszna z tym pozornie bliskim w realizacji marzeniem. Chciałam, żeby moje płótna były godne rangi sztuki.
Wyobrażałam sobie pracownie, w której mogłabym tworzyć. Jasna, przestrzenna z dużą ilością wpadającego słonecznego światła. Okna od podłogi do samego sufitu. Miałabym pełno eksponatów do układania najwspanialszych martwych natur, dokumentalnych i żywych. Półki zapełnione najlepszymi gatunkowo farbami, pędzlami, modelami. Chciałabym wstawać każdego ranka, patrzeć przez okno ze świeżo zaparzoną kawą w dłoni i malować. W głowie rodziłyby się pomysły na coraz to doskonalsze kompozycje i przedstawienia. Chciałabym sama przygotowywać płótna, zbijać je, kleić. Dzięki temu od samego początku miałabym okazję stawić czoło oporowi materii z jakiej płótno jest zbudowane. Jest bardzo trudne opanowanie jego biologiczność. Nie tracę nadziei.
[2] Od Maneta do Pollocka. Słownik malarstwa nowoczesnego, Wydawnictwo Arkada , Warszawa 1973
[3] Barbara Osińska, Sztuka i czas – od klasycyzmu do współczesności, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna, Warszawa 2005, s 84-86