Noszę w sobie ból i tęsknotę. Dzisiaj znowu płakałam tak mocno, że czułam jak smutek miażdży moje płuca. Chciałabym mieć znowu sześć lat, żyć w świecie opowieści, bajek i fantazji, jeść w ogrodzie pod różowym parasolem kanapki posmarowane masłem i dżemem, bawić się i odkrywać świat wszystkimi zmysłami. Tęsknię za uśmiechem dziadka skierowanym do mnie, długimi rozmowami i spędzaniem czasu w jego pracowni krawieckiej. Pamiętam jego przyprószoną siwizną i zmarszczkami twarz z oczami pełnymi ciepła i miłości, skąpaną w świetle dymiącej lampy z ogromnym cieniem rzucanym na ścianę. Pasją dziadka były prace w ogrodzie, zbierał nasiona pomidorów, sadził je, pikował do większych doniczek, a czasem do pojemników po jogurtach i śmietanie. Chodziliśmy do foliowego tunelu patrzeć jak rosną i się czerwienią, był z nich naprawdę dumny. Uwielbiał też piec. Brakuje mi smaku grubych placuszków robionych na zsiadłym mleku i sodzie, a także domowych pączków z marmoladą różaną, które wypiekał dziadek Józef w ilościach hurtowych. Moje myśli wciąż krążą wokół bajecznych chwil spędzonych w ogrodzie pełnym kolorowych róż pnących się po płocie, ich delikatnej strukturze płatków z cienkimi żyłkami oraz zapachem tak słodkim, jaki miały tylko one. Teraz tylko siedzę i marzę, by znów stać się tym radosnym dzieckiem z rumianymi policzkami, koralowymi ustami, burzą jasnych loków i ufnością w sercu.
Chciałabym tak jak dawniej skryć się w silnych ramionach Taty i poczuć się bezpiecznie. Bardzo bym chciała, żeby Tata wziął mnie za rękę i zaprowadźił gdzieś, gdzie nie ma żadnych śladów przeszłości. Brakuje mi jego łagodnego uśmiechu, czułości i troski jaką mnie obdarzał, gdy byłam bardzo, bardzo mała. Był taki czas, że nie miałam z nim kontaktu. Przepełnia mnie żal, że w straciłam bardzo dużo czasu na niepotrzebne kłótnie i nieporozumienia, gdyż potworem okazał się ktoś inny. Dziś, chętnie jeżdzę do rodzinnego domu i spędzam tam czas wśród drzew, barwnych kwiatów oraz szumu wiatru. Dzięki temu, że Tata ponownie się ożenił mam przyszywane rodzeństwo oraz babcię. Wszyscy są dla mnie bardzo serdeczni, jednak nikt nie jest w stanie zastąpić mi mojej babci Marysi, z którą miałam doskonały kontakt. Zawsze przytuliła, gdy coś bolało, słowami głaskała serce i zabierała smutki, niczym dobra wróżka. Uwielbiałam, gdy przyjeżdzała do nas na kilka dni, robiła przekładane ciasto z kremem i powidłami oraz gotowała warzywne zupy, smażyła kotlety zawijane z żółtym serem oraz szykowała rozpływające się w ustach leniwe pierogi. Wciąż poszukuję smaków z dzieciństwa – rosołu z cienkimi kluseczkami i dużą ilością marchewki, ciasta pleśniaka, placków z jabłkami, etc.
Często siadam wieczorami, wspominam wszystkie te cudowne chwile i cierpię, że moje dzieciństwo przerwała choroba trwająca po dziś dzień. Nie potrafię normalnie żyć, nie potrafię oddychać nie wracając do tego, co zdarzyło się kiedyś. Oglądam jak czas zniszczył wszystkie moje marzenia, plany oraz odebrał nadzieję na przyszłość. Moje serce nosi w sobie zbyt wiele bólu… Mimo wszystko, czasem lubię te deszczowe dni, kiedy powietrze jest tak samo smutne jak moja dusza. Siadam wtedy sama w pokoju, ściągam z twarzy sztuczny uśmiech i jestem tylko dla siebie. Czuję się wolna od tego męczącego udawania. Lubię ciszę nocy, gdy za oknem nie ma ludzi i nie muszę słuchać radosnych śmiechów dzieci ani oglądać czułych uścisków szczęśliwych rodzin, które jeszcze bardziej powodują ból w klatce piersiowej. Jestem wtedy w pełni sobą, chociaż na tą krótką chwilę. Płacz nie jest dla mnie niczym wstydliwym, wiem, że kiedy nadchodzi muszę go wypłakać, zapoznać się z nim i wyzwolić siebie. Ostatnio mam taki czas, że nawet niewielkie potknięcie staje się powodem idealnym do przepłakania całego wieczoru. Jesienny czas sprzyja rozmyślaniu o przeszłości, rezonuje smutkiem i nostalgią.
Poranek pełen zwątpień i cierpka noc przychodzą znienacka, pozwalam sobie na smutek i łzy. Oczyszczam się, nabram chociaż trochę sił do walki z kolejnym trudnymi dla mnie momentami, znów mogę żyć i tworzyć. W swojej pracowni przygotowałam uroczy obrazek w formie koła z motywem subtelnych herbacianych róż, fioletowych kwiatów i maleńkich ptaszków fruwających wokół. To taka drobniutka namiastka ogrodu różanego z dzieciństwa, gdzie latem szumiał, bzyczał i pachniał dla mnie najpiękniej na świecie. Z lekkiej glinki zrobiłam delikatne ornamenty, które pomalowałam farbą akrylową w kolorze białym i przetarłam woskiem w kolorze antycznego złota. Oprócz tego zrobiłam chlapania z białej i brązowej farby akrylowej. Całość zabezpieczyłam kilkoma warstwami lakieru transparentnego na bazie wody o błyszczącym wykończeniu. Obrazek powstał wieczorem, w towarzystwie spokojnej muzyki płynącej z głośników, herbaty czarnej z malinami podanej w dużym kubku oraz aromacie mieszaniny naturalnych olejków eterycznych – z imbiru, szałwii muszkatołowej i jaśminu. Tworzyłam w skupieniu, nigdzie się nie spiesząc, a w głowie słyszałam szept smutku.
.
Drogą, gdzieś daleko za miastem, szła zgarbiona staruszka. Mimo, że wiekowa i siwa, uśmiechała się łagodnie, a z jej twarzy emanowała jakaś młodzieńcza radość. Nagle, na drodze dostrzegła postać: zgarbioną, ledwo widoczną w cieniu drzewa.
Kim jesteś? – zapytała. – Ja, ja jestem Smutek. – Ach! Smutek! – zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała znajomego.
– Znasz mnie? – zapytał smutek ze zdziwieniem. – Oczywiście, przecież niejeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
– To czemu przede mną nie uciekasz, czemu się mnie nie boisz? – Głuptasie, powiedziała staruszka – przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka.
Smutek pokiwał głową i opowiedział o ludziach, którzy nie chcą go znać. Boją się go jak morowej zarazy. Wynaleźli setki sposobów, aby przed nim uciec.
Mówią: „życie jest krótkie, bawmy się”, a potem dostają wrzodów żołądka. Twierdzą, że życie jest ciężkie i wszystko trzeba wytrzymać, a od tego ściskania i ukrywania dostają zawału, albo ciężko chorują. Mówią: trzeba tylko umieć się bawić. I niszczą to, co nigdy nie powinno być zniszczone, albo tańczą opętańczy taniec, żeby nie czuć smutku. Zalewają go alkoholem, uciekają od niego na koniec świata.
Przecież ja tylko chce pomóc człowiekowi – mówił Smutek. Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Zbudować schronienie, w którym może leczyć swoje rany.
Cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera.
Dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć to co go boli. Na to nie pomogą tymczasowe opatrunki, ani pancerz pozornej siły czy zgorzknienia. [1]
[1] Bajka o smutku
.